Z regału naszego pradziadka (cz.1) – Andrzej Pilipiuk o starzeniu się literatury
Umiera człowiek. Pamiętają go jego bliscy, koledzy z pracy, uczniowie… Potem umierają ludzie, którzy go pamiętali. Jeśli był kimś ważnym, ma ulicę swego imienia, czasem pomnik albo monumentalny nagrobek na cmentarzu. Ludzie – choć nigdy go nie spotkali – wiedzą, kim był. Potem pozostaje już tylko tabliczka – kto ciekaw może sobie sprawdzić. Po latach liczba takich ciekawych spada, aż całe życie i wszystkie dokonania zostają zredukowane do suchej wzmianki w monografiach naukowych. Często po latach ktoś spisze jego biografię, rekonstruując drogi życia z różnych przypadkiem ocalałych dokumentów. Czasem wraz z ludźmi umiera język, którym mówili. Dziś nie więcej niż kilka tysięcy ludzi zna polski dialekt języka jidysz. Od dawna nie powstają w nim dzieła literackie. Zanika polszczyzna kresowa. Gwary lokalne rozpływają się…
Podobnie umierają książki. Pojawia się bestseller. Staje się przeżyciem pokoleniowym. Zna go każdy, kto aspiruje do miana człowieka oczytanego. Potem wypierają go kolejne tytuły. Wreszcie wydawnictwa przestają go wznawiać. Książka, która rozbudzała emocje tysięcy ludzi pokrywa się kurzem w bibliotece, aż w końcu bibliotekarz stwierdza: do tego i tak nikt nie zaglądał od dwudziestu lat, potrzebujemy miejsca na półce pod „Zmierzch” i „50 twarzy Greya”; jakichś tam Bełzę czy Warnkównę można spokojnie oddać na makulaturę.
Zastanawiając się nad życiem, mentalnością i wyborami naszych przodków, powinniśmy poznać ich lektury. Zobaczyć, co czytali. Jakie było przesłanie tych książek. Kto był ich ulubionym autorem. I co stwierdzamy? ZAZWYCZAJ NIE ZNAMY ICH AUTORÓW. A nawet jak coś tam słyszeliśmy – nie czytamy ich książek. (podobnie, jak nie śpiewamy babcinych piosenek).
Krok bliżej… Nasi dziadkowie, pradziadkowie. Znamy lub znaliśmy ich osobiście. Często mamy na regale książki, które czytali. Wystarczy sięgnąć i zdmuchnąć kurz. Musimy trochę uważać przy lekturze: nitki, którymi przeszyto grzbiety często już zetlały, a kwaśny gazetowy papier, na którym drukowano je po wojnie, lubi się łamać. Gorzej z pozycjami, które pochłaniali w dzieciństwie – te przeważnie pochłonęła wojna – ale i takie czasem w domowej biblioteczce znajdziemy. Czasem wznowienia powojenne, czasem odkupione u bukinistów ulubione lektury, które potem czytali do snu naszym rodzicom. I których nie czytaliśmy już my.
Czasem bywa po prostu tak, że dana dziedzina życia przechodzi na kolejny poziom ewolucji. Kaganki wyparły łuczywa. Lampy naftowe wyparły świeczki i same sromotnie padły w starciu z żarówkami… Z książkami jest podobnie. Wpadła mi w ręce książeczka Agot Gjems-Selmer „Nad dalekim cichym fiordem”. Napisana i wydana Norwegii na pocz. XX wieku, stała się międzynarodowym bestsellerem prozy dziecięcej. Jeszcze przed pierwszą wojną światową przełożono ją na szwedzki, niemiecki, holenderski, a nawet ukraiński. Mam wydanie polskie z roku 1904, w innym tłumaczeniu książeczkę opublikowano w1907 roku. O czym traktuje to dziełko? To opowieść z życia dziewczynki, córki lekarza praktykującego w północnej Norwegii. Przez karty przewija się jej rodzeństwo i zdawkowo wspominani sąsiedzi. Dominującym tematem wielostronicowych opisów jest jednakwspaniała dzika przyroda i katorżnicze trudy codziennej egzystencji. Rzecz ciekawa, jeśli chcemy poznać warunki życia w północnej Norwegii ok. 1890 roku, ale poza tym z naszego punktu widzenia porażająco nudna. Fabuły w zasadzie brak.
Do wybuchu II wojny światowej książka doczekała się u nas ośmiu wydań. Wznowiono ją jeszcze dwukrotnie po wojnie – potem jej popularność zgasła.
Wykończyła ją konkurencja. Wydane w 1947 roku „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren to już zupełnie inna literatura. Z pozoru książka podobna. Z naszego punktu widzenia obie pozycje to lektura poniekąd historyczno-przygodowa. (akcja utworu rozgrywa się w Szwecji ok. roku 1930). Są dzieci. Jest odludzie, gdzie do sąsiada trzeba iść godzinami. Jest przyroda – piękna, ale też potrafiąca dokuczyć. Tylko, że u Astrid jest fabuła, są przygody, jest humor…No cóż, Agot Gjems-Selmer nie miała szans starciu z młodszą o pokolenie koleżanką.
A u nas? Sięgnijmy pamięcią… Maria Konopnicka. Pierwsze wydanie „O krasnoludkach i sierotce Marysi” – to legendarne, ilustrowane barwnymi chromolitografiami, złachany egzemplarz wystawiony niedawno na aukcji za 13 tysięcy złotych… O czym to ja? Aha. Krasnoludki. Bestseller z roku 1896, wielokrotnie wznawiany. Niestety – czytany już dziś bardzo sporadycznie. Zestarzała się ta książka, a dla dzisiejszego czytelnika dziury logiczne wręcz z niej zieją. Kilka wierszy pisarki pozostało wśród wypisów szkolnych. Jej powieści czy publicystyki od dawna nikt nie czyta.
Podobnie otchłań niepamięci pochłania już dzieła Janusza Korczaka. Pamięta się jeszcze „Króla Maciusia” (tom drugi już w czasach mojego dzieciństwa był ogromną rzadkością). Najmłodsi miłośnicy Harry’ego Pottera nie sięgają jednak po „Kajtusia Czarodzieja”, wolą pozycje współczesne – np. cykl „Magiczne Drzewo” A.Maleszki. Powieści inspirowane przygodami dzieci na koloniach napisane w 1907 roku oraz inne utwory Korczaka, zostały zapomniane definitywnie. Współcześni pedagodzy odrzucili jego metody pracy z dzieckiem jako „reakcyjne” i zbyt odległe od obecnych trendów wychowania bezstresowego. Janusz Korczak postrzegany jest dziś głównie jako ofiara Shoah. To przerażające,że dorobek literacki, naukowy i publicystyczny wielkiego człowieka zszedł na dalszy plan – a dziś pamięta się o nim tylko dlatego, że był Żydem i Niemcy zamordowali go w Treblince.
Nieco łaskawiej los obszedł się ze spuścizną po jego rówieśniku, Kornelu Makuszyńskim. Przypuszczam jednak, że od zapomnienia w pewnym stopniu uratowały go całkiem przyzwoite ekranizacje z lat 80. i 90.. Przyniosły pewien renesans zainteresowań tą prozą. „Awantura o Basię” jest nadal wznawiana i czytana. I choć „Panna z mokrą głową” czy „Szaleństwa panny Ewy” nie budzą już u współczesnych gimnazjalistek takiej egzaltacji, jaką przeżywały podczas lektury ich prababcie, książki nadal dzielnie bronią się przed zapomnieniem.
Niestety wybuch wojny przerwał prace nad ekranizacją „Szatana…”, a niemiecki nalot z września 1939 obrócił w perzynę dom pisarza, niszcząc rękopis powieści „Drugie lato Szatana”. Dzieła tego autor nigdy już nie odtworzył. Ja jednak czuję pewną nieśmiałą nadzieję. Pamiętam z dzieciństwa jak wielką sensacją było odnalezienie innego dzieła Makuszyńskiego – książki dla dzieci „Za króla Piasta Polska wyrasta”. Rękopis znaleziono podczas remontu w muzeum. Przez przeszło trzydzieści lat tkwił po prostu wetknięty za wersalkę w pokoju autora.
Publikacja „Drugiego lata…” była zapowiadana na grudzień 1939. Biorąc pod uwagę przedwojenny cykl edytorski, powinny istnieć odpisy do obróbki redakcyjnej. A kto wie, czy wręcz nie próbne szczotki drukarskie. Być może kiedyś, w jakimś archiwum, ktoś wygrzebie zapomniany i nieskatalogowany plik kartek… Sam autor przed wojną powszechnie lubiany i szanowany, po wojnie uznany za reakcjonistę i skazany na zapomnienie zmarł w nędzy. Później stopniowo rehabilitowano jego prozę, choć w powojennych wydaniach „Szatana z siódmej klasy” czujna cenzura miejsce akcji z Wileńszczyzny „przeniosła” w poznańskie.
A w następnym odcinku pogadamy sobie o starzeniu się fantastyki.
Andrzej Pilipiuk– niestrudzony tropiciel ciekawostek z lamusa. Kolekcjoner nagród literackich, który z pisania z pasją uczynił swój sposób na życie. Miarą jego sukcesu jest 26 napisanych powieści wydanych w ciągu dekady, 600 tysięcy sprzedanych książek i miejsce na podium ścisłej czołówki najpoczytniejszych pisarzy w Polsce.
Homo literatus, który do pisania podchodzi z żelazną regułą – pracuje planowo, codziennie, a kiedy poczuje zmęczenie fabułą, zabiera się za inny tytuł. Uprzedzając krytykę sam siebie nazwał Wielkim Grafomanem. Z wykształcenia archeolog, z zamiłowania łowca meteorów. Beznadziejnie zauroczony zapomnianymi odkrywcami i wynalazkami XIX wieku. Społecznik. Własnym sumptem i ogromnym zaangażowaniem wydał unikatowy album o Wojsławicach, mieście w którym narodził się Jakub Wędrowycz. Twórca panteonu niezwykłych bohaterów literackich oraz Jakuba Wędrowycza – zawistnego, mściwego kmiota, bimbrownika i egzorcysty. Jedynego w polskiej literaturze, rdzennie polskiego superbohatera, który przez lata rozśmieszania do łez, dorobił się własnego festiwalu.
Czterokrotny laureat prestiżowej nagrody Nautilusa. Dziesięciokrotnie nominowany, raz nagrodzony Nagrodą im. Janusza A. Zajdla. As EMPiK-u 2006 – jeden z trzech najchętniej kupowanych autorów. Pija herbatę. Ani wstrząśniętą, ani tym bardziej mieszaną. Parzoną w samowarze.
Najnowsza książka Andrzeja Pilipiuka w księgarniach!
Doktor Skórzewski na sentymentalnej wyprawie do Bergen, która nieoczekiwanie zmienia się w najtrudniejszą walkę w życiu. Robert Storm na tropie cyrku zagubionego w zawierusze kampanii wrześniowej i cygańskiego kościółka, który zawsze nakarmi głodnych. Ponadto stare ikony, przerażający mieszkaniec szklanej kuli i szachownica z dawnych wieków, której tajemnica doprowadzi do nieoczekiwanego spotkania. Taki zbiorek to prawdziwie łakomy kąsek dla badaczy niesamowitości. Kto tego jeszcze nie próbował, może zacząć już teraz.
Categorised as: Další texty, Novinky