Vandrovec.net

Vítejte v krajině, kde cizák zahyne

Wywiad Unia Polityki Realnej 9.3.2006

Antysocjalista i monarchista – Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

Napisał Adam Danek

czwartek, 09 marzec 2006

Od 1993 roku konsekwentnie głosuję na pana Janusza Korwin-Mikkego, gdy startuje na prezydenta. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jego szanse są – delikatnie mówiąc – nikłe, ale i zdaję sobie sprawę, że te paręset tysięcy głosów oddanych na niego odpowiednio wkurza pozostałych kandydatów.

Na samym początku chciałbym Pana zapytać, jako kandydata na posła z listy PJKM, jak długo i z jakich przyczyn sympatyzuje Pan z Unią Polityki Realnej.

Andrzej Pilipiuk: Przed wyborami bodajże w 1993 roku wpadła mi w ręce ulotka UPR. Wcześniej już słyszałem, że jest taka partia, która żąda, żeby benzyna była tańsza; nie byłem jakimś wybitnym intelektualistą, ale wiedziałem, że tańsza benzyna to tańszy transport, czyli niższe ceny wszystkiego. Natomiast kiedy przeczytałem tę ulotkę, stwierdziłem, że nareszcie mam na kogo głosować i od tamtej pory konsekwentnie głosuję na pana Janusza Korwin-Mikkego, gdy startuje na prezydenta. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że jego szanse są – delikatnie mówiąc – nikłe, ale i zdaję sobie sprawę, że te paręset tysięcy głosów oddanych na niego odpowiednio wkurza pozostałych kandydatów.

Powiedział Pan, że nie był wybitnym intelektualistą, ale muszę Pana zapewnić, że znaczna część ludzi uznawanych obecnie za “wybitnych intelektualistów” wcale nie wpadłaby na ten prosty fakt dotyczący benzyny. Zatem wybór UPR był zdecydowanie ideowy, nie pragmatyczny…

Dlaczego nie pragmatyczny?

Często spotykamy się z opinią, że działalność, którą prowadzimy, to jest rodzaj misjonarstwa.

Misjonarstwo też jest niezbędne.

Niewątpliwie. A na kogo zagłosowałby Jakub Wędrowycz?

Trudno powiedzieć… Przypuszczam, że gdyby przeczytał kartę do głosowania i skojarzył, też głosowałby na UPR. Ostatecznie UPR jest przeciwna wszelkim monopolom, więc monopolowi spirytusowemu też.

Wspomniałem o wyborach ideowych. Każda wspólnota polityczna żyje i rozwija się dzięki ideom. Chesterton napisał nawet “Sporne jest nie to, czy świat (…) zmienia się za sprawą naszych idei, ale czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego”. Polska natomiast – trudno nie zauważyć – znajduje się obecnie w stanie ideowej zapaści (albo co najwyżej, ładnie mówiąc, poszukiwania pewnych elementarnych idei). Jakie idee, Pańskim zdaniem, są jej potrzebne?

Trudno powiedzieć. Na pewno przydałoby się wykonać jakieś ruchy, żeby w ludziach troszeczkę odrodził się patriotyzm. Z drugiej strony śmierć Jana Pawła II pokazała, że narodowi potrzebni są też ludzie, z którymi może się identyfikować. Myślę, że to było pewne odbicie takiej fundamentalnej, nieświadomej potrzeby monarchistycznej. Odszedł człowiek, który przez bodaj dwadzieścia sześć lat skupiał na sobie uwagę Polaków…

Właściwie to był niekoronowanym królem Polski – bez względu na zmieniające się ekipy, a nawet ustroje.

Tak, można tutaj dostrzec potrzebę trwałości, którą gwarantuje jakiś byt niezależny od kolejnych wyborów, kolejnych zmian ekip. To pokazuje, że monarchia, która jest dziś wykpiwana, wyśmiewana, podświadomie w ludziach siedzi.

A jakie idee są najbliższe Panu samemu?

Przywykłem się uważać za zdecydowanego antysocjalistę i za monarchistę, więc program UPR, z którym, powiedzmy, nie do samego końca się zgadzam, moim zdaniem najlepiej odzwierciedla to, czego ja szukam.

Wspomniał Pan o istniejącej potrzebie odrodzenia patriotyzmu. Jak by Pan w tym kontekście ocenił działania, które właśnie pod takim hasłem planuje obecna ekipa rządząca, np. reformę edukacji czy instytucji zajmujących się badaniem przeszłości?

Na pewno należy gruntownie zmienić program nauczania, zwłaszcza jeśli chodzi o historię, gdyż ten, który mamy jest beznadziejny. Powtórzę to jako historyk – amator i archeolog z wykształcenia: jest to program kompletnie beznadziejny. Myślę, że należałoby – częściowo przynajmniej – odejść od ciągłego rozpamiętywania naszej martyrologii. Oczywiście nie mam tu na myśli zapominania o grobach naszych przodków, ale uważam, że nacisk powinien być położony na te momenty historii, kiedy nasi pradziadowie poszli z gołymi rękoma na wroga – i tym razem wygrali. Parę takich epizodów było – nie za dużo, ale warto o nich pamiętać.

Pamiętam, że Kaczmarski napisał: “A jedno, co naprawdę umiemy, / To najpiękniej na świecie przegrywać”. A więc przede wszystkim trzeba pamiętać o tych chwilach, kiedy udało nam się jednak zwyciężyć i to również w naszym charakterystycznym, pięknym stylu…

Dokładnie.

Odchodząc od polityki i przenosząc się na płaszczyznę literatury, chciałem zapytać o istniejącą obecnie tendencję do tego, żeby różne dobrze rozreklamowane debiuty literackie natychmiast ogłaszać “głosem pokolenia”, “nową jakością w polskiej literaturze” i tak dalej. Co o tej właśnie “młodej polskiej literaturze” i szumie wokół niej Pan sądzi?

Myślę, że jest to bardzo sztuczne i bardzo wyreżyserowane: jest po prostu potrzeba marketingowa, żeby sprzedać taką a nie inną ilość najnowszej książki Masłowskiej, w związku z czym się ją reklamuje. Natomiast ja wielokrotnie powtarzałem tezę, że w zasadzie literatura nurtu głównego to popierdywania, które dobiegają spod nagrobka, bo ta literatura na dobrą sprawę nie istnieje. Ostatnim bastionem niezależnej myśli, ostatnim bastionem literatury nadającej się do czytania, jest polska fantastyka, czy to spod znaku fantasy, np. “Achaja” Ziemiańskiego, czy twardego science-fiction. Zresztą warto zwrócić uwagę, że polska fantastyka – jeśli pominiemy Sapkowskiego, który jest znanym lewicowcem – cała tworzona jest przez ludzi, którzy mają poglądy prawicowe bądź nawet ultraprawicowe.

Jestem ciekaw, jak Pan przyjmuje określenie “największy piewca wsi polskiej od czasów Reymonta”.

Było to tak: w młodości założyłem pierwszą stronę internetową (powiem od razu, że jeśli chodzi o Internet, to do tej pory jestem w sumie laikiem), a w zasadzie przyjaciel mi ją skonstruował i wpadł na pomysł, że taki znany pisarz jak ja powinien też mieć swoje konto, gdzie będą mogli czytelnicy przysyłać maile. To był rok bodajże dziewięćdziesiąty szósty – poczta elektroniczna w Polsce w zasadzie już była, ale jeszcze raczkowała. Stwierdziłem: dobrze, tylko jak ja to będę odbierał? W końcu wyglądało to tak, że raz w tygodniu dzwoniłem do niego, a on czytał, co przyszło. Był to zazwyczaj nie więcej niż jeden mail tygodniowo, więc miało to ręce i nogi. I bodajże pierwszy mail, który przyszedł, krótki, lakoniczny, utrzymany był mniej więcej w takim duchu: “Mistrzu, jesteś największym piewcą wsi polskiej od czasów Reymonta”. Co mogłem zrobić, czytając takie wyznania? Roześmiałem się, niejako, w kułak. Ale potem zacząłem myśleć, że to głupio, bo głupio, ale nieźle brzmi, że można by to było wykorzystać marketingowo. Wiadomo: jeśli ogłoszę się “największym piewcą wsi polskiej od czasów Reymonta”, nie wyjdę na idiotę, bo to brzmi odpowiednio debilnie i każdy potraktuje to jako dobry żart. I tak zostało. Oczywiście byli i tacy, co potraktowali to poważnie. Zresztą dostawałem najróżniejsze maile, np. “Jakub moim bogiem jest, moim idolem” albo “Jestem dumny, że mam na imię tak jak Jakub Wędrowycz”… Powiedzmy sobie, reakcja czytelników jest trochę od czapy i tego nie przewidzisz.

A propos Jakuba Wędrowycza, krążą różne plotki na temat tego, w jakim stopniu obrazki z życia Wojsławic są inspirowane rzeczywistością.

Jeśli mam być szczery, obraz tego miasteczka w mojej prozie jest dość wykoślawiony. Mam stronę o Wojsławicach, zrobioną zupełnie na poważnie (www.wojslawice.fabryka.pl), gdzie można zobaczyć, jak ta miejscowość wygląda naprawdę i samemu ocenić, ile poprzekręcałem. Natomiast mieszkańcy podzielili się; są tacy, którzy uważają, że fajnie, że ktoś – nawet w trochę satyrycznym świetle – opisał ich rodzinne strony; są tacy, którzy uważają, że oplułem i oszkalowałem rodzinną ziemię. Aktualny wójt gminy, bodajże z ramienia PSL, też należy do tych, którzy by mnie zlinczowali. Gdy miałem spotkanie z młodzieżą w szkole w Wojsławicach, pani dyrektor też się podzieliła takimi właśnie wątpliwościami – utrzymanymi w duchu, że troszkę przesadziłem…

Być może zaczyna się tam rodzić niewielki ruch turystyczny?

Mam w planach zakup gospodarstwa na Starym Majdanie (jak bank mi da kredyt, he he…). Myślałem o tym, żeby zrobić taką agroturystykę: jeśli ktoś zechce zobaczyć, jak to wygląda naprawdę, obejrzeć miejsca, gdzie się akcja rozgrywa i napić się prawdziwej “Perły mocnej”, aż takich kwiatków jak w “Wędrowyczu” nie zobaczy, niemniej dostawałem parokrotnie sygnały, że coś takiego by się przydało. Ludzie mnie pytali, jak tam jest z bazą noclegową w okolicy. Najbliższy hotel, i to dość kiepski, jest w Chełmie…

Mam nadzieję, że te plany zostaną uwieńczone sukcesem; a skoro już o tym mowa, jakie plany literackie ma Pan na najbliższą (i nieco dalszą) przyszłość?

W tej chwili mamy połowę marca i ja mam w zasadzie roczny plan pracy na 2006 rok wyrobiony. W kwietniu ukaże się powieść o podróżach w czasie “Operacja Dzień Wskrzeszenia”; jest to historia o tym, jak grupa kiepsko wyszkolonych agentów przenosi się w przeszłość, aby dokonać pewnej korekty dziejów. Nawiasem mówiąc, książka zaczyna się od totalnej nawalanki atomowej, a potem jest jeszcze gorzej, np. bohaterowie, którzy się przenieśli do czasów rozbiorów trafiają na specjalną komórkę carskiej Ochrany powołaną do tego, by wyłapywać podróżników w czasie i wyciskać z nich nowoczesne technologie… Przed wakacjami powinien wyjść drugi tom “Norweskiego dziennika”, “Na obcych ścieżkach” albo “Obce ścieżki” (jeszcze nie zdecydowałem się do końca na tytuł). Zarzucano mi, swojego czasu że bohaterowie pierwszego tomu gadają, jakby byli z al-Khaidy; teraz od gadania przejdą do konkretnych czynów, m.in. jeden odstrzeli w supermarkecie peerelowskiego wiceministra. Natomiast na jesień mam w planach piąty tom przygód Jakuba Wędrowycza. Tomik będzie miał tytuł “Wieszać każdy może”. Jakieś trzy czwarte objętości książki zajmie mikropowieść “Pole trzcin”, gdzie bohaterowie wyruszą na wyprawę zagraniczną, po drodze przeżywając rozmaite przygody a to z rumuńskimi wampirami, a to z włoską mafią, a to z arabskimi porywaczami. Będzie krwawo, wesoło – jak to w “Wędrowyczu”. Będzie też parę krótszych opowiadań, m.in. opowiadanko wojenne, gdzie będą opisane przygody Jakuba w partyzantce.

Ano właśnie: w poprzednich tomach wielokrotnie przewija się wątek tajemniczej przeszłości Wędrowycza w okresie II wojny światowej, kiedy to walczył po wszystkich możliwych stronach – bardzo możliwe, że naraz…

Tutaj właściwie nie będzie opisana walka. Jakub i jego przyjaciele po przejściu frontu trafią na trzech biednych niemieckich poborowych, zagubionych daleko od domu i wyślą ich do Monachium. Nawet w jednym kawałku ich wyślą. Więcej nie zdradzę.

Czekamy z niecierpliwością. Jak uważa Pan jako pisarz: czy książka stanowi towar identyczny jak inne dobra, czy może należy ją traktować inaczej?

To jest dość skomplikowane. Niewątpliwie książka jest towarem, podlega wszelkim prawom rynku. Myślę, że w zasadzie jest dobrze tak, jak jest w tej chwili. Jedyne, czego bym tutaj oczekiwał to nieco większa promocja czytelnictwa. Weźmy taki przykład jak “Teleekspress”, gdzie regularnie pokazuje się rozmaite zespoły muzyczne; przeważnie, gdyby ich nie pokazano w telewizji, mało kto by w ogóle słyszał, że coś takiego istnieje. Brakuje podobnych wstawek odnośnie do polskiej literatury: zaprosić do studia pisarza, pokazać jego najnowszą książkę – piętnaście sekund na wizji i to by sporo dobrego zrobiło.

Dziękuję Panu za rozmowę.

http://www.upr.pl/new/index.php?option=com_content&task=view&id=54&Itemid=28


Categorised as: Wywiad (polsky)


Comments are closed.