Vandrovec.net

Vítejte v krajině, kde cizák zahyne

Další ukázka z připravované novinky od Andrzeje

***
Las nie spodobał się Wurstowi od pierwszego wejrzenia. Był gęsty, ciemny, faktycznie pełen komarów. Cuchnęło fermentująca ściółką i grzybami. Na nieutwardzonej niczym drodze stały kałuże błota, gliniasta ziemia lepiła się do butów… Puszczeni tyralierą SS-mani po chwili pogubili się w krzakach i trzeba było strzelać w powietrze z karabinu by zebrać ich z powrotem. Tyle dobrze że nikt przy okazji nie utonął w bagnie.
-Co za obrzydliwy chaos – warknął Sturmscharführer gdy oddział wreszcie zebrał się wokół niego. – W tym kraju nawet drzewa rosną byle jak. U nas w Niemczech od dawna sadzi się wszystko pod sznurek a tu… – plasnął dłonią w policzek zabijając setnego komara.
-To może pójdziemy po prostu drogą? – Zasugerował Rottenfuhrer. – Zrobimy dziś tylko rekonesans, ocenimy czy w ogóle warto zapuszczać się tutaj… A prawdziwą akcję przeprowadzimy kiedy indziej, może przy lepszej pogodzie.
Dowódca burknął coś niechętnie i pomaszerowali. Daleko nie zaszli. W krzakach po lewej coś się poruszyło. Oddział zatrzymał się. SS-mani wycelowali schmeisery i zamarli w oczekiwaniu. Chaszcze rozchyliły się i na drogę człapiąc wylazła poczciwa krasula. Przez chwilę przyglądała się Niemcom jakby zdziwiona a potem zdefekowała, machnęła ogonem opędzając się od much i ponownie znikła w gęstwinie, tyle że po drugiej stronie duktu.
-Co to takiego!? – zdumiał się Wurst odprowadzając ją spojrzeniem.
-Krowa – wyjaśnił Jeskche. – Zwierzę takie. Żyje na wsi, doi się je i daje mleko…
-Nie róbcie ze mnie idioty! Wiem co to jest krowa. Tylko co u diabła robi w lesie!? To dzika krowa czy jak?
-Pasie się. To tu normalne, zwyczaj taki. Krów dużo, łąk niewiele więc się zwierzynę w lasach wypasa.
-A dlaczego u nas w Rzeszy nie wypasamy krów w lasach?
-Bo łąk u nas dużo, a krów ostatnio tak jakby niewiele…
-Jeskhe! Czy ja właśnie usłyszałem z waszych ust agitację antypaństwową!?
-Niczego podobnego nie sugerowałem! Wiem że wołowina to niezbędna ofiara dla frontu i jeszcze długo przed wojną gdy tylko urzędnicy kazali z dumą ponosiłem te obciążenia. Nigdy też nie kwestionowałem konieczności wprowadzenia kartek na mięso. Sam przecież z nich korzystałem, od samego początku, od trzydziestego szóstego roku! A to zwierzę to najlepszy dowód że u nie ma partyzantów. Bo jakby byli to by ją przecież ubili i zjedli – Ślązak zręcznie zmienił temat.
-A to w porządku – burknął Wurst. – Tu nie ma więc idziemy szukać ich dalej. Gdzie my właściwie jesteśmy?
Rozłożył mapę, potem wyjął kompas i poskrobał się po głowie.
-Tutaj – Jeskhe bezbłędnie zlokalizował rozwidlenie leśnych duktów.
-Widzę że tutaj – odburknął Sturmscharführer. – Myślę tylko dokąd teraz? Może tędy…
Omijając krowi placek powędrowali dalej. Niebawem las trochę się przerzedził i znaleźli się na rozległej polanie. Krzaczki tytoniu posadzone w równych rządkach zieleniły się aż przyjemnie było popatrzeć.
-Co to takiego? – dowódca poskrobał się po głowie.
-Myślę że łopiany – wyjaśnił Jeskche.
-Łopiany? Wyglądają jakoś inaczej niż nasze…
-Bo to zapewne lokalna polska odmiana. Od razu widać że gorsza, mniejsza, mniej witalna, słowem nie-aryjska. To i nic dziwnego że trochę inne niż u nas…
-Aaa… Naturlisch… Ale czemu rosną tak równo?
-Może po wycince zaorano tę część lasu i nasiona rozsiewane przez wiatr stoczyły się w bruzdy? – zasugerował któryś z szeregowców.
-To las się orze!? – zdumiał się dowódca. – Po co niby?
-Nie wiem, nie jestem leśnikiem – bąknął podkomendy.
Pomaszerowali dalej. Droga wznosiła się, pod stopami tu i ówdzie błysnęły kamienie i po kilkunastu minutach wspinaczki SS-mani wdrapali się na szczyt Liszkowego Wzgórza. Ruiny zamku Liszkowskich nie wyglądały szczególnie imponująco. Tynki osypały się dawno odsłaniając czerwoną cegłę. Mury zameczku spękały. W szczelinach zapuściły korzenie samosiejki brzóz. Przeszli przez łuk bramy na dziedziniec. Chyba zeszłej nocy odbywała się produkcja bowiem pod murem wysychały kałuże przepracowanego zacieru… Z okienka prowadzącego do zamkowych lochów rozległ się kwik. Sturmscharführer zajrzał ale w ciemności nic nie było widać. Za to śmierdziało intensywnie chlewem.
-Ma któryś latarkę? – warknął.
-Ja bym tego nie ruszał… – rotenfuhrer pokręcił głową. – To mogą być warchlaki z wiosennego miotu. Dzików tu zatrzęsienie. Locha jak broni małych może być cholernie niebezpieczna.
-To nie są świnie? – zdumiał się Wurst.
-No jakim cudem świnie? W ruinach zamku w samym środku lasu!? A kto by je tu karmił? Poza tym partyzanci zaraz by je przerobili na kiełbasy…
Na szczęście Wurst stał blisko okienka, woń bijąca z podziemnego chlewika głuszyła intensywny zapach wędzonki.


Categorised as: Novinky


Comments are closed.